Pierwsza generacja KIA Rio trafiła na rynek w 1999 r. Dostępna początkowo jedynie w wersji kombi, stylistką – łagodnie mówiąc – nie zachwycała. Z każdą kolejną odsłoną było już jednak tylko lepiej.
Wygląd samochodu nie był najważniejszy. Liczyły się walory praktyczne i niska cena – połączenie, które miało zagwarantować popularność modelu na biedniejszych rynkach. Minęły lata i zmieniły się priorytety koreańskiego producenta. Przestała tak bardzo liczyć się cena, znaczenia nabrała za to jakość, której potwierdzeniem miała być siedmioletnia gwarancja. Rzecz tak jeszcze wówczas niespotykana, że uznano ją za wartą podkreślenia napisem na tylnej szybie wyjeżdżających z salonu samochodów.
KIA pokonała przez ostatnie lata bardzo długą drogę, coraz śmielej rzucając wyzwanie m.in. niemieckim konkurentom. Z jakim skutkiem? Bardzo przyzwoitym – choć powtarzane przez niektórych tezy o wyższości Kii nad markami premium wydają się nieco przesadzone. Wraz z całą marką zmienił się też model Rio, w czwartej – aktualnie produkowanej – generacji dostępny w Europie jako 5-drzwiowy hatchback. To nieduży (406,5 cm długości) samochód o typowo miejskim charakterze, a także – co nie mniej istotne – atrakcyjnym, nowoczesnym wyglądzie, który z pierwszym Rio nie ma nic wspólnego.
Ceny KII Rio IV zaczynają się od niecałych 49 tys. zł. Do wyboru pozostawiono dwa silniki. W najtańszej opcji liczyć można wyłącznie na 1,2 MPi z wielopunktowym wtryskiem. Oferuje 84 KM i 122 Nm. Nie jest to dużo, ale w tak małym aucie powinno wystarczyć do swobodnego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Atut stanowi opcjonalna, dedykowana instalacja gazowa BRC, dodatkowo obniżająca koszty eksploatacji.
Alternatywą dla silnika wolnossącego jest – trzycylindrowa – jednostka turbodoładowana T-GDI o poj. 1,0 l. W obu wersjach – 100- oraz 120-konnej – zapewnia znacznie bardziej atrakcyjne 171 Nm w zakresie 1500-4000 obrotów, a więc w tym najczęściej wykorzystywanym w codziennej jeździe. Słabszy wariant silnika połączono z 5-stopniową skrzynią biegów. W mocniejszym pozostawiono wybór między 6-biegową skrzynią ręczną i 7-biegowym automatem DCT.
Amatorzy diesli muszą obejść się smakiem. Mimo pogłosek, tych w cenniku najnowszego Rio wciąż brak.
Na tle bezpośredniej konkurencji KIA generalnie odznacza się zupełnie niezłym wykonaniem, co widać także i w modelu Rio. Pomijając naprawdę drobne niedociągnięcia, wszystko jest tu dobrze zaprojektowane i zmontowane. Cieszy duża – jak na segment B – ilość miejsca wewnątrz, tak na przednich fotelach, jak i na tylnej kanapie. Zadbano też o schowki, które pomieszczą choćby coraz większe w dzisiejszych czasach smartfony. 325-litrowy bagażnik nie rozczarowuje – potężna szafa się nie zmieści, ale już codzienne zakupy bez problemu.
W zależności od pakietu i wybranych dodatków najnowsze Rio może być bardzo atrakcyjnie wyposażone. Listę opcji otwiera 7-calowy ekran dotykowy z systemem Android Auto i Apple Car Play oraz kamerą cofania, tempomat, asystent utrzymania pasa ruchu czy system autonomicznego hamowania. Podróż z przodu umilą podgrzewane fotele. Pasażerowie z tylnej kanapy skorzystają natomiast z dodatkowego gniazda USB. To wszystko i wiele innych opcji w – przypomnijmy – niewielkim hatchbacku.
Nowe Rio bardzo przyjemnie się prowadzi. Nie zachwyca dynamiką, ale nie tego oczekujemy od miejskiej KII. To samochód, którym bez trudu da się dotrzeć do celu – i wysiąść z niego, nie odczuwając przesadnego zmęczenia. Do miasta, ale sporadycznie i w dłuższą trasę. To też samochód dla kierowców, którzy rozsądnie oceniają własne potrzeby i chętnie zrezygnują z ładowności przepastnego kombi na rzecz auta mniejszego i przez 99% czasu bardziej praktycznego.
KIA Rio nie tylko dobrze jeździ, ale też ładnie wygląda. Linia nadwozia i poszczególne detale są nowoczesne, ale nie nadmiernie udziwnione czy agresywne. Jest w nich coś klasycznego, co przypadnie do gustu bardziej spokojnym, statecznym kierowcom, ale nie tylko im.
Jedno jest w każdym razie pewne – Rio nie ma już nic wspólnego z modelem z 1999 roku. Jakkolwiek nadużywane jest to porównanie, w tym wypadku akurat bardzo dobrze pasuje: brzydkie kaczątko wydoroślało i stało się może nie pięknym łabędziem, ale na pewno takim, którego nie ma najmniejszego powodu się wstydzić.